dłej tej krainie, tuż po nad granicą ponurej Beaucyi nikt nie stanął do kupna posiadłości, za którą pan Karol zapłacił dwadzieścia tysięcy franków. Zadawalniał on tu wszystkie swe upodobania: łowił w rzece pstrągi i węgorze, posiadał w ogrodzie piękne róże i gwoździki, których hodowli oddawał się z zamiłowaniem a wreszcie urządził dużą ptaszarnię, pełną śpiewających ptaków, któremi sam się zajmował. Niemłodzi już lecz kochający się czule małżonkowie, przeżywali tutaj dwanaście tysięcy franków rocznego dochodu, widząc w szczęściu swem nagrodę, należną im za trzydzieści lat usilnej pracy.
— Nieprawdaż? — dodał pan Karol — że naszą obecność znać tu na każdym kroku.
— Zapewne, wszyscy was znają — odparł geometra. — Macie dosyć pieniędzy, by zwrócić na siebie uwagę.
Wszyscy byli tego samego zdania.
— O tak! bezwątpienia! bezwątpienia!
Pan Karol rozkazał służącej przynieść kieliszki, sam zaś poszedł do piwnicy po dwie butelki wina. Wieśniacy stali obróceni do komina, z którego rozchodziła się przyjemna woń upieczonego drobiu. Potem, zasiadłszy koło stołu pili z powagą, smakując stare wino.
— Oho! to nie krajowe wino!... Doskonałe!...
— Jeszcze kieliszek... Za twoje zdrowie
— Za wasze zdrowie!
Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/72
Ta strona została przepisana.