Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szczególniej Franciszka, której się krowa podobała, nalegała, by zapłacić żądaną cenę. Ale Kozioł rozgniewał się: czyż można dać się okradać tak bezczelnie? Godzinę blizko kręcił się koło wieśniaczki nie chcąc dołożyć ani grosza, pomimo niepokoju kobiet, które, drżały ilekroć nowy nabywca zapytywał o cenę krowy.
On również nie spuszczał z niej oka, ale należało być wytrwałym, by postawić na swojem. Pewien był, że nikt nie pokwapi się zbytecznie z wypłaceniem pieniędzy: niech się baba przekona, czy znajdzie się jaki niedołęga, któryby dał za krowę więcej niż trzysta franków. Istotnie krowa nie była jeszcze sprzedaną, chociaż targ zbliżał się do końca.
Tymczasem na gościńcu zaczęto próbować konie.
Rosły, siwy koń pędził kłusa, podniecany krzykiem woźnicy, który biegł obok, trzymając w ręku linę, podczas, gdy weterynarz Patoir, krępy i otyły mężczyzna, stał z nabywcą na rogu placu, trzymając obie ręce w kieszeniach. Obaj przyglądali się biegowi konia i naradzali się. W karczmach roiły się niezliczone tłumy wieśniaków, którzy wchodzili, wychodzili i znów wracali, gawędząc i dobijając targu. Hałas na placu wzmagał się z każdą chwilą, rozmowa stawała się niemożliwą, jeden drugiego nie słyszał: tu cielę, nie mogąc znaleźć matki, beczało przeraźliwie, tam znów psy przemykały się pod nogami ludzi i skowyczały żałośnie, liżąc przejechaną łapę, albo też kruki, przerażone hałasem i wypłoszone z swych