Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wreszcie z zakrystyi, która również odmalowania potrzebowała, wieśniacy ośmieleni już tłumnie cisnęli się do niego, każdy przedstawiał swe skargi lub prosił o uzyskanie jakiejś łaski. Ten prowadził go do sadzawki, której oddawna już nie czyszczono z powodu braku pieniędzy; tam ten prosił o wystawienie pralni na brzegu Aigry w miejscu przez siebie wskazanem; inny znów domagał się rozszerzenia drogi przed jego chatą aby mógł zakręcić wozem, a jakaś stara kobieta, sprowadziwszy do siebie deputowanego, pokazywała mu spuchnięte nogi, prosząc, by jej z Paryża sprowadził lekarstwo.
Pan de Chédeville zmęczony, zadyszany, uśmiechał się, obiecywał wszystko, nie odmawiał nikomu. Dzielny to człowiek! nie pyszni się! — mówili wieśniacy.
— No, cóż, jedziemy wreszcie? — zapytał Hourdequin — pilno mi wracać do domu!
Ale w tej właśnie chwili Celina i Berta wybiegły przed dom, błagając pana de Chédeville, by wstąpił do nich na chwilę; deputowany chętnie rad był uczynić zadość ich prośbie, ciesząc się nadzieją pogawędzenia swobodnie z tą ładną, jasnooką dziewczyną.
— Nie, nie — zaprotestował Hourdequin — nie mamy czasu, innym razem wstąpimy do was.
I przemocą prawie wsadził go do powozu, następnie spostrzegłszy księdza, oświadczył mu, że rada nie orzekła nic stanowczego w kwestyi