Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z pomyjami dla świń, przewrócił się i wylał wszystko na podwórze. Ale rzuciwszy okiem na pana, odetchnęła swobodniej: on nic nie wie, widocznie stary trzymał język za zębami. To jej dodało śmiałości.
To też przy drugiem śniadaniu była wyzywająco wesołą. Ponieważ nie nadeszła jeszcze pora najcięższej pracy, jadano tylko cztery razy dziennie: zacierki na mleku o siódmej rano, wino z chlebem w południe, chleb z serem o czwartej, zupę i słoninę o ósmej wieczór. Do jedzenia zgromadzano się w kuchni, w obszernej izbie, w której stał długi stół, obstawiony dwiema ławkami. Jako objaw postępu, znajdowała się kuchnia angielska obok olbrzymiego komina. Wzdłuż ścian na półkach błyszczały rondle i inne naczynia, we wzorowym porządku. Z otwartego szabaśni ka rozchodziła się przyjemna woń gorącego pieczywa, bo tego właśnie ranka, kucharka, tłusta i brzydka baba, chleb piekła.
— Cóżto! macie dzisiaj brzuch zatkany? — śmiało zwróciła się Jakóbka do pana Hourdequin, który wszedł ostatni.
Od śmierci żony i córki, dziedzic, nie chcąc ja dać sam, siadał do stołu razem ze służbą tak, jak za dawnych czasów: siadywał zwykle na jednym końcu stołu, naprzeciwko niego siadywała Jakóbka. Ławki zajmowali ludzie dworscy kucharka usługiwała.
Gdy pan Haurdequin usiadł, nie odpowiedzią wszy ani słowa, Jakóbka zajęła się przygotowa-