Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kłamiesz — krzyknęła — mój ojciec zabił, ale nie kradł.
I nie dając się odezwać Sylweryuszowi, który pięście już zaciskał, powtórzyła głośno, zwracając się do tłumu!
— Kłamiesz! kłamiesz! On ani grosza nie ukradł nikomu. Wiecie o tem dobrze, dlaczegoż go znieważacie?
Piękna była w swoim gniewie. Jej natura gorąca, nawpół dzika, przystawała dość spokojnie na zarzut zabójstwa, ale się obruszyła na obwinienie o kradzież. Wiedziano o tem, jednak gmin przez głupotę drażnił ją tym zarzutem.
Ten, co ojca jej nazwał złodziejem, powtórzył tylko to, co sam słyszał oddawna.
Zajście wzięłoby może zły obrót, lecz jeden ze strzelców z Seille, usiadłszy na kamieniu dla wytchnienia, odezwał się:
— Mała dobrze mówi. Znałem Chantegreila, był to nasz kolega. Jego sprawa jakoś się nie wyjaśniła; lecz ja zawsze wierzę temu, co zeznał w sądzie. Żandarm, którego na polowaniu powalił z konia wystrzałem z dubeltówki, musiał nastawać na jego życie. Przecież trzeba się bronić, jakże chcecie? Lecz Chantegreil był człowiekiem uczciwym, nigdy nie kradł.
Jak zwykle w podobnym wypadku, świadectwo jednego zjednało dziewczynie obrońców. Kilku robotników zaczęło potakiwać.