Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nąwszy się na brzeg drogi, żeby przepuścić sztandar. Wówczas Sylweryusz pociągnął Miettę, mówiąc:
— Chodź prędko, pobiegniemy boczną ścieżką przez rzekę i staniemy pierwej niż oni.
Pobiegli przez pole zorane aż do młyna wodnego a Wiornę przeszli po kładce przez młynarza rzuconej. Przebiegli przez łąkę św. Klary, zawsze trzymając się za ręce. W tarninie były przerwy; przez jedną z nich wyskoczyli na gościniec. Pomimo dłuższej drogi, spotkali się oko w oko z oddziałem z Plassans, który stanął właśnie na froncie kolumny. Sylweryusz ściskał za ręce swoich przyjaciół, którzy myśleli, że wyszedł na ich spotkanie. Na Miettę, jeszcze zakapturzoną, ciekawie patrzano.
— Eh, to Chantegreilka — zawołał jakiś mieszkaniec przedmieścia — siostrzenica Rébufata z Jas-Meiffrenu.
— Zkądżeś się tu wzięła, latawcze? — zawołał drugi.
Sylweryusz, którego myśli całkiem pochłaniał pochód powstańców, ani uważał nawet, jak dziwną się wydaje obecność jego ukochanej. Lecz nim zdołał otworzyć usta, by za nią odpowiedzieć, ktoś z tłumu odezwał się:
— Jej ojciec jest na galerach, nie chcemy tutaj córki złodzieja i zabójcy!
Mietta pobladła.