Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Żandarm był zabity i powrócił, widziałam go, te łotry nigdy nie umierają.
Wywijając karabinem, podeszła do swoich synów:
— To wyście strzelali i zabijali! Słyszałam złoto... Ja nie synom dałam życie, ale wilkom... To całe plemię wilcze... Jedno tylko było dziecko i pożarli je. Przeklęci, skradli i zabili! I żyją jak panowie. Przeklęci! Przeklęci!
Pascal wziął ją wpół; opadła z sił zupełnie.
— Właśnie to nastąpiło — mówił — czego się obawiałem, dostała pomieszania zmysłów. Skończy, jak ojciec jej, w szpitalu waryatów.
— Lecz cóż ona zobaczyła takiego? — zapytał Rougon, wychodząc ze swojego kąta.
— Przewiduję bardzo smutny wypadek. Właśnie chciałem ojcu powiedzieć o Sylweryuszu. Pojmano go, trzeba się za nim wstawić do prefekta, jeżeli już nie jest zapóźno.
Rougon, patrząc na syna, pobladł. Odpowiedział prędko:
— Słuchaj, zostań tu przy niej. Dzisiaj jestem bardzo zajęty. Jutro każemy ją odwieźć do domu waryatów w Tullettes. Macquart, ty musisz koniecznie wyjechać dzisiejszej nocy. Przyrzekasz mi to? Ja idę natychmiast do pana Blériot.
Ledwo mógł wytrzymać w tym pokoju, tak pragnął wydostać się na ulicę, na to zimno nocne. Pascal badawczo spozierał, to na ojca, to na stryja; egoizm uczonego przeważał. Matkę i synów