Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem takich symptomatów. Niech ojciec spojrzy na to słabe migotanie w oczach, na kurczowe ściąganie muskułów twarzy. Musiała doznać silnego przestrachu, wielkiego wzruszenia...
— Jakże się paroksyzm zaczął? — zapytał niecierpliwie Rougon, nie wiedząc jak się wycofać z pokoju.
Pascal nie był przy tem. Macquart, napełniając sobie kieliszek, opowiedział, że posłał matkę po butelkę koniaku, gdyż wielką miał na niego ochotę. Wróciła bardzo prędko. Wchodząc zaś do pokoju, padła na ziemię jak nieżywa, nie wymówiwszy ani słowa. Macquart musiał ją zanieść na łóżko.
— Dziwię się tylko — rzekł w konkluzyi — że nie stłukła butelki.
Doktór zastanowił się. Po chwili powiada:
— Idąc tutaj, słyszałem dwa wystrzały z ręcznej broni. Może znowu ci nędznicy rozstrzelali jakiego jeńca. Jeżeli wtenczas przechodziła przez obóz, przestrach, widok krwi, mógł ją przyprowadzić do takiego stanu. Musiała okropnie cierpieć.
Pascal, mając przy sobie apteczkę podręczną, usiłował wprowadzić przez zaciśnięte usta ciotki Didy kilka kropel orzeźwiających. Macquart tymczasem ponowił pytanie względem pieniędzy.
— Mam je z sobą — rzekł Rougon rad z przerwy — zakończymy interes.
Macquart, widząc, że zostanie zapłacony, zaczął jęczyć: zapoźno zrozumiał następstwa swojej zdrady, inaczej byłby żądał dwa albo trzy razy więk-