Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się posypał. Gwardziści, znudzeni długiem oczekiwaniem, dali ognia wszyscy odrazu z gorączkowym pośpiechem. Rozwidniło się tak silnie, iż Macquart spostrzegł, jak Rougon mierzył w jego stronę. Uciekł więc co żywo, mrucząc:
— Nie głupim! Ten łajdak gotów mię zabić. Winien mi jest ośmset franków!
Republikanie, krzycząc „zdrada!“, dali także ognia, jeden gwardzista padł w sieni; lecz oni pozostawili trzech trupów. Uciekali przez ulice i uliczki, wołając „mordują naszych“! Obrońcy porządku, nabiwszy fuzye, puścili się w pogoń za uciekającymi. Strzelali w różnych punktach miasta, na rogach ulic, w cieniu domów, gdzie tylko przypuszczać mogli, że przydybią powstańców, ale nikogo dosięgnąć nie mogli.
Mieszkańcy zbudzeni hałasem drżeli ze strachu siedząc w łóżkach; w tem zadzwoniono na alarm; niezwykłe, dziwne dźwięki dzwonu, przymnażały trwogi. Gwardziści stojący przy wałach, usłyszawszy strzały, przybiegli w nieładzie. Rougon odesłał ich napowrót na stanowiska, przyganiając że je opuścili; zawstydzeni, pędzili napowrót galopem do bram opuszczonych. Harmider ten był strasznym i okropnym dla mieszczan, już od kilku dni znękanych najwyższą obawą. Sądzili, że jakaś szalona armia przebiega miasto we wszystkich kierunkach, że je rabuje, pali i wyrzyna...
Granoux ciągle w dzwon walił. Kiedy po pewnym czasie uciszyło się w mieście, jęki dzwonu