Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwar niewyraźny, podobny do dalekiej burzy, stopniowo dawał się coraz lepiej rozpoznawać, nareszcie na zakręcie drogi wyległa czarna masa ludzi, którzy głosem potężnym zaśpiewali „Marsyliankę“.
— Ach! to oni — zawołał Sylweryusz z wybuchem radości.
Pobiegł wraz z Miettą na wzgórek zarośnięty, blizki drogi, i ztamtąd, z pomiędzy dębów, wyglądali na zbliżające się tłumy. Dziewczyna pobladła, z niepokojem patrzyła na tych, których widok wprawił Sylweryusza w taki zapał, że prawie zapomniał o niej.
Tłum kilkutysiączny spuszczał się w dolinę, niepowstrzymany. Zdawało się, iż po gościńcu spływają żyjące fale potoku i wzbierają coraz więcej. Z załamu drogi, gdzie najprzód ukazała się czarna masa, wysuwały się coraz nowe oddziały i gdy już ostatnie się wychyliły, „Marsylianka“ zabrzmiała z nową siłą. Echa zbudziły się w całej okolicy, ziemia wtórowała śpiewom narodowym; rzekłbyś, że głosy zewsząd wychodzą: z krańców horyzontu, z za skał dalekich, z pól uprawnych, z łąk i zarośli. Poruszone powietrze i grunta także okrzykiwały wolność i zapowiadały zemstę...
Sylweryusz, blady ze wzruszenia, ócz nie spuścił z ciągnących szeregów.
— Wszakże nie mieli iść na Plassans? — wyszeptała Mietta.
— Musiano plan zmienić — odpowiedział Sylweryusz. — Mieliśmy iść drogą tulońską i zosta-