Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz powiedże co! — prosił — pomóż mi co wymyśleć, czy nie widzisz gdzie jakiej deski zbawienia?
— Żadnej, wiesz o tem dobrze; nikt nam ręki nie poda, dzieci nawet nas odstępują.
— To uciekajmy... Chcesz? Opuśćmy Plassans, tej nocy, natychmiast!
— Uciekać! Cóżby o nas powiedziano... Przecież sam kazałeś bramy pozamykać!
Piotr męczył swój biedny umysł i znów żony błagał.
— Proszę cię, wymyśl co....jeszcześ nic nie powiedziała.
— Czyż ja co wiem! Nie znam się na polityce, mówiłeś mi to sto razy.
Mąż, zakłopotany, spuścił oczy i milczał. Żona mówiła zwolna, bez urazy:
— Nie zwierzałeś mi się ze swoich interesów, niewiem o niczem, tem samem skutecznej rady udzielić ci nie mogę... Zresztą miałeś słuszność, kobiety częstokroć lubią się wygadać z tem co wiedzą...
Piotr zaczął bardzo żałować swojej skrytości i wyspowiadał się od razu ze wszystkiego; z listów Eugeniusza, ze swoich planów, sposobu postępowania, przerywając sobie co chwila zapytaniami:
— Cóżbyś ty zrobiła na mojem miejscu? Wszak prawda, nie mogłem inaczej postąpić?
Felicya nie raczyła wyrzec ani słowa, słuchała tylko ze sztywną powagą sędziego, radując się