Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łotr — to rzecz wiadoma. Nie mów jednak hop, aż przeskoczysz.
Rougon, nie wiedząc co z nim zrobić, wepchnął go tymczasem do gabinetu Garçonneta, który nie miał drugiego wyjścia, ani też okna, gdyż światło padało z góry. Stało tam kilka foteli, sofa i lavabo marmurowe. Piotr zamknął drzwi na dwa spusty, zwolniwszy nieco więzów bratu. Ten zaś położył się na sofie i ogromnym głosem zaintonował: „Ça ira!“
Rougon, pozostawszy sam, usiadł i westchnął głęboko, ocierając sobie czoło. Jak ciężko zdobyć zaszczyty i majątek! Był już blizkim celu, dotykał mahoniowego biórka, siedział na miękiem wysłaniu... Wyprostował się i przybrał mimowolnie postawę godną i dostojną. Cichość panująca dokoła przejmowała duszę jego religijną powagą, nawet kurz, ulatniający się ze starych papierzysków, zalegający kąty — i ten wydał mu się wonnem kadzidłem; pokój, cuchnący mizernemi zatargami municypalności trzeciego rzędu, był dla niego świątynią, w której on chciał być bóstwem...
Tymczasem szalone wykrzyki i odgróżki Macquarta przerywały chwilami owe sny zwycięzkie. Zawsze ten człowiek! Kiedy Plassans shołdowane u nóg jego leży, on mu przypomina sąd przysięgłych, sędziów, publikę, 50,000 franków i inne haniebne historye! Któż go uwolni od tego nędznika?