Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rougonowi stały ciągle na myśli znaki, jakie dawała Felicya i wszędzie upatrywał zasadzek. Granoux, chociaż niewątpliwie najgłupszy z trzech, pierwszy zrobił przypuszczenie, że musiało pozostać cośkolwiek republikanów w mieście. Było to promykiem światła dla Roudiera, któremu zaraz na myśl przyszło, że musi się coś święcić ze strony Macquarta.
W godzinę potem zeszli się w szopie, na ustroniu stojącej. Chodzili do znajomych, po cichu, nieznacznie, zbierając ludzi co najwięcej. Lecz wyżej czterdziestu zebrać nie mogli, przyszli wszyscy pojedynczo, zalęknięci, pomieszani.
W szopie, należącej do bednarza, było pełno obręczy, baryłek, klepek a wśród nich spoczywały strzelby w trzech skrzyniach. Latarka stojąca na ławie oświetlała niewyraźnie to szczególne widowisko, gdy Roudier wieka od skrzyń podniósł, wszystkie szyje się wyciągnęły i głowy nachyliły, by spojrzeć na błyszczące fuzye, z rodzajem wewnętrznej trwogi i zgrozy.
Gromadka reakcyonistów, obliczywszy się, zawahała się jawnie. Było ich 39, wystawią się więc na śmierć niechybną. Ojciec rodziny mówił o dzieciach swoich, inni, nie tłomacząc się nawet, skierowali się ku wyjściu. Lecz nadeszło jeszcze dwóch sprzysiężonych; ci, mieszkając na placu Ratuszowym, wiedzieli że w ratuszu pozostało zaledwie dwudziestu republikanów. Naradzono się powtórnie. Zdawało im się, że czterdziestu jeden przeciw