Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż jestem! — zawołała wesoło.
Skoczyła od razu z muru na kamień grobowy, który, jak wiemy, był na wpół zagrzebany w samym końcu ścieżki. Sylweryusz patrzył na nią zachwycony, zapomniawszy nawet dopomódz jej do zejścia.
— Jakaś ty zręczna — powtarzał — lepiej przesadzasz mury niż ja.
Takie było pierwsze ich spotkanie w tym zakątku zatraconym, gdzie spędzić mieli tyle chwil szczęśliwych! Widywali się tutaj codziennie, studnia służyła tylko do udzielania sobie wzajemnych wiadomości, to o zachodzących przeszkodach, to o zmianie godziny schadzki, tudzież o innych równie ważnych w ich oczach wydarzeniach. Gdy które chciało się rozmówić, zaczynało ciągnąć wodę; skrzypienie windy słychać było zdaleka. Mietta mogła bardzo łatwo wymykać się z domu, gdyż miała pokoik na strychu nad kuchnią, z osobnemi schodkami; gdy po robocie wychodziła, nie widział jej ani Rébufat, ani Justyn. Zresztą, chociażby którego spotkała, potrafiłaby się wytłómaczyć.
— Ach, jakie to były szczęśliwe, prześliczne wieczory! Miesiąc wrzesień właśnie się rozpoczął; w Prowancyi zawsze bywa on pogodny i ciepły. Kochankowie dopiero o 9-ej schodzić się mogli; Mietta, często przechodząc przez mur, nabrała takiej wprawy w przebywaniu tej przeszkody, że nim Sylweryusz zdążył podać jej rękę, ona już była na ka-