Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ną drogą. Usiadła na murze, Sylweryusz wziął ją na ręce i posadził na kamieniu. Wydzierała mu się ze śmiechem:
— Dajże pokój... Umiem doskonale zejść sama. Czy dawno na mnie czekasz? Biegłam co sił, zadyszałam się...
Sylweryusz zrazu nic nie odpowiadał, nie miał ochoty śmiać się. Potem, siadając koło niej, rzekł:
— Chciałem widzieć się z tobą, Mietto, byłbym na ciebie czekał noc całą... Jutro z dnia brzaskiem wychodzę.
Dziewczyna, spojrzawszy na strzelbę leżącą na ziemi, sposępniała.
— Ach, więc nieodmiennie... to twoja fuzya?...
— Moja — odpowiedział po chwili milczenia — wolałem wziąść ją dzisiaj wieczór, jutro z rana mogłaby ciotka zobaczyć, toby ją zaniepokoiło... Strzelbę schowam tutaj, w chwili odejścia przyjdę po nią.
To mówiąc, wstał i włożył ją pomiędzy deski.
— Dowiedzieliśmy się — rzekł, siadając napowrót — że powstańcy z Paludy i z Saint-Martin-de-Vaulx przybywają, że ostatniej nocy byli w Alboise. Mamy się z nimi połączyć. Dzisiaj część robotników wyszła z Plassans, ci co pozostali jutro połączą się z braćmi.
Wymówił wyraz „z braćmi“ z napuszoną przesadą, właściwą młodemu wiekowi. Potem dodał:
— Starcie stało się nieuniknionem, lecz zwyciężymy, bo słuszność jest po naszej stronie.