Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

deskami, w piwnicy, lecz nadaremnie; ze znajdowanych kluczy, żaden nie pasował. Nareszcie ósmego dnia spostrzegł, że do klucza od drzwi wchodowych przywiązany jest drugi klucz, na sznurku bardzo zniszczonym, świadczącym o dawnem swem pochodzeniu. Wziął ten klucz i w nocy spróbował, że do zamku od małych drzwiczek doskonale przypada i otwiera je z łatwością.
Nazajutrz z rana, jak tylko usłyszał, że Mietta stawia swój dzbanek, otworzył drzwi po cichutku, uprzątnął zarastające zielska i we dwóch susach skoczył do załamku w murze, który pierwej już upatrzył jako bardzo odpowiednie miejsce do rozmowy z Miettą i kiedy dziewczyna oparta na cembrowinie, czekała pochylona nad studnią, zawołał przyciszonym głosem:
— Mietto, Mietto!...
Zadrżała, ale sądząc że Sylweryusz jest na murze, podniosła głowę. Obejrzała się potem do koła i krzyknęła z radości, zobaczywszy, że stoi o kilka kroków od niej w ogrodzie. Wzięli się za ręce, w zachwyceniu przypatrywali się sobie: „Dzień dobry, Sylweryuszu! Dzień dobry, Mietto!“
Jakże odmiennym był dźwięk głosu przy tem powitaniu! Po głuchem brzmieniu w studni, wydawał im się jak śpiew skowronka. Jakże im było dobrze razem! Trzymali się ciągle za ręce, on oparty o ścianę, ona nieco pochylona nad nim. Mieli tyle do powiedzenia sobie, czego nie śmieli powierzyć echom studziennym... Tymczasem Syl-