Strona:PL Zola - Rzym.djvu/992

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie przestawały z przyczyn różnorodnych. Cała jego istota ugięła się pod ciężarem smutków, rozpaczy, zwątpień, nietylko dzisiejszych, lecz pękały w niej teraz wszystkie naraz tamy i powódź uniosła zmieszane wszystkie przebyte cierpienia.
— Ach, Ojcze święty, ja się nie liczę i moja książka nie liczy się! Pragnąłem, pożądałem widzieć ciebie, Ojcze święty, chciałem się przed tobą wytłomaczyć, obronić! Lecz teraz już nic nie wiem z tego, co chciałem powiedzieć, nie odnajduję żadnego zdania, jakie sobie ułożyłem w celu własnej sprawy, jestem już tylko płaczem, wielkim płaczem u stóp twoich za innych a nie za siebie wołającym o łaskę! Tak, ja tylko dla innych czuję potrzebę wypowiedzenia się przed tobą! Chcę ci mówić o nędzy dokuczającej twoim dzieciom, o zgłodniałych, przepełniających przedmieścia wielkich stolic; o matkach niemających czem utulić zgłodniałych jęków swoich dzieci; o niemowlętach, walających się w kale na bruku, pozbawionych opieki, umierających w opuszczeniu! Ach, Ojcze święty, jakże bezdenną jest nędza tych istot ludzkich, mieszkających w cuchnących, ciasnych, ciemnych i zimnych norach, bez chleba, bez ognia podczas zimy, bez możności zdobycia pracy, o którą żebrzą jak o jałmużnę, gdy siły jeszcze mają. Ojcze święty, oni nawet pracy zdobyć nie mogą i wracają do ciemności swych nor służących im za mieszka-