Strona:PL Zola - Rzym.djvu/958

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynały zwolna przyzwyczajać się i widział teraz cztery gazowe kandelabry o siedmiu płomieniach, palące się po czterech rogach obelisku i rzędy innych latarni zrzadka rozstawionych na prawo lewo w górę ku Watykanowi, a pod kolumnadą paliły się także żółte promienie gazu, rozświetlając las kolumn biegnących bez końca. Odróżniał teraz obelisk na środku placu; blady on był i podobny do świetlanego widma. Fasada bazyliki zarysowywała się niewyraźnie, majaczyła w ciemnościach, imponująco wielka, nieruchoma w uśpieniu, zamknięta i jakby zmarła. Kopuły nie dostrzegał, odgadywał ją raczej w tej ciemniejszej okrągłości lekko odbijającej na tle równie ciemnego nieba. Wodotrysków stojących na placu nie mógł się dopatrzyć, lecz wśród głuchego milczenia, słyszał plusk wody i, zbliżywszy się w tamtą stronę, wyróżnił sylwetkę strumieni bijących w górę i opadających deszczem ku dołowi. Po nad olbrzymim placem, ciągnęło się olbrzymie, ciemne, bezksiężycowe niebo, na którego niebieskawo czarnych aksamitach, migotały złote gwiazdy, rozstawione w konstelacye.
Piotr spojrzał w stronę Watykanu. Wśród ogromu piętrzących się niewyraźnie fasad, połyskiwały tylko dwa płomyki światła na wysokości piętra zamieszkanego przez papieża. Lecz oświetlonym musiał być dziedziniec św. Damazego, bo z jego głębi biła jasność, odbijając się białawo na oszkleniach górnej galeryi. Głucha