Strona:PL Zola - Rzym.djvu/916

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzę, jak wszyscy trzej jedzą te śliczne figi, których niemało jeszcze w koszyku...
Tu znów zwróciła się do służącego:
— Otóż, mój Giacomo, proszę cię, zejdź do pokoju stołowego Jego Eminencyi i powiedz, że mamy szaloną ochotę pokosztować fig przyniesionych mu z Frascati... i liczymy na Jego łaskę, że zechce nam przysłać resztę tych, które pozostały na dnie koszyka...
Donna Serafina, niezadowolniona, rzekła surowo:
— Giacomo, żebyś mi się nie ważył tego robić...
A spojrzawszy ostro na siostrzenicę, dodała:
— Dość tych dziecinnych żarcików... niecierpię takiego niepotrzebnego trzpiotania się, zwłaszcza gdy się to przedłuża...
— Ach, ciociu, — szepnęła Benedetta — ja dziś tak wyjątkowo jestem wesoła! Pomyśl, ciociu, od jak dawna nie mogłam się śmiać tak serdecznie, jak śmieję się dzisiaj od samego rana...
Piotr dotychczas milczał, ucieszony i zabawiony wybuchem wesołości Benedetty. Lecz teraz gdy donna Serafina zmroziła śmiech na ustach siostrzenicy, czuł potrzebę wtrącenia się do rozmowy, więc zauważył, że mocno był wczoraj zadziwiony, zobaczywszy figi na drzewie w ogrodzie księdza Santobono. Zapewne było ono w wyjątkowo dobrych warunkach, zasłonięte murem i wystawione na działanie słońca.