Strona:PL Zola - Rzym.djvu/905

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojego życia! Ach, księże Piotrze, jakże jestem szczęśliwa! Lecz ty pozostaniesz z nami... musisz pozostać chociażby do mojego ślubu...
Pociągnięty wybuchem szczęścia i młodzieńczej wesołości, Piotr śmiał się i cieszył wraz z Benedettą, a tylko wysiłkiem woli zdołał się powstrzymać, by jej nie wyjawić radości, jaka go spotkała, nie napomknąć o zbliżającym się widzeniu z papieżem, o tym dzisiejszym wieczorze, który nazawsze pozostanie mu pamiętnym. Ale milczał, bo przyrzekł nikomu o tem nie mówić.
Wśród cichego, słonecznego powietrza, wypełniającego ogród, od czasu do czasu słychać było głos ptaka. Benedetta, przerywając rozmowę z Piotrem, rozbawiona, podniosła z dziecinną pustotą głowę i, patrząc na klatkę wiszącą we framudze jednego z okien na pierwszem piętrze, zawołała:
— Bądź wesoła... bądź i ty wesoła, moja Tato! Krzycz! Krzycz na znak radości! Dziś trzeba, aby wszyscy w domu byli weseli, kontenci!
A odwróciwszy się do Piotra, zapytała z miną trzpiotki używającej wakacyj:
— Znasz zapewne Tatę?... Jakto... nie znasz?... Czyż być może!... To ukochana papużka mojego wuja kardynała. Dostał ją odemnie w podarunku, blizko rok temu... i odrazu polubił do tego stopnia, że sam się nią zajmuje, sam wystawia jej klatkę na słońce, sam zabiera ją napowrót do pokoju i w ciągłej jest obawie, że papuga dosta-