Strona:PL Zola - Rzym.djvu/896

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebę ruchu i... świeżego powietrza... więc pójdziemy piechotą... czy zgoda?... Odprowadzę cię aż do drzwi pałacu Boccanera...
Zeszli na dół i, włożywszy paltoty, mieli wychodzić, gdy Prada zatrzymał się i wybuchnął z brutalną szorstkością:
— Wiesz, widziałem ich odjeżdżających... wiesz o kim mówię... o twoich serdecznych przyjaciołach... pojechali jednym powozem we czworo!... dobrze zrobiłeś, nie licząc na miejsce w ich karecie!... Ta donna Serafina jest bezczelna! Stara taka i przyszła tu, ciągnąc przy sobie swojego kochanka, by publicznie tryumfować z powrotu niewiernego! A teraz wiezie go swoim powozem do siebie!... A ci młodzi nie lepsi! Nie mogę o tem mówić spokojnie! Bo to ich ukazanie się dzisiejsze, jest najwyższym bezwstydem i szkaradnem okrucieństwem!
Drżał cały a po chwili dodał:
— Szczęśliwej podróży do Neapolu! Tak, życzę szczęśliwej podróży temu młodzieniaszkowi! Celia powiedziała przy mnie, że on jedzie o godzinie szóstej do Neapolu... Lepiej niech jedzie!...
Wyszedłszy na ulicę, odetchnęli z rozkoszą świeżem i chłodnem powietrzem. Noc była księżycowa, jasna i cicha, a Rzym cały spał pod niebieskiem sklepieniem, marząc o wielkości swych przeznaczeń.
Prada już się wprawdzie nieco uspokoił, lecz dla ulżenia swemu rozdrażnieniu, mówił wciąż