Strona:PL Zola - Rzym.djvu/792

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którym nas przestrzegli prorocy... zniszczy on wszystko, pędząc z zapamiętałością szaleńca i wtrąci nas w straszliwą przepaść pełną ciemności... O znam go dobrze, znam jego zakamieniały upór i bezwzględność... Zburzy Kościół, uchwyciwszy się filarów świątyni Pańskiej, wstrząśnie niemi i gmach runie, zasypując go gruzami, lecz nie on sam zginie, bo w otchłań pociągnie za sobą katolicyzm świata całego. Mojem zdaniem, nie ostoi się on dłużej nad sześć miesięcy a przez ten krótki przeciąg czasu narazi się wszystkim narodom, a Włochy znienawidzą go, wypędzą z Rzymu i doczekamy się rozpaczliwego widoku papieża, wypędzonego po za mury swej stolicy... papieża, niemającego przytułku, papieża wyszydzonego przez pogardzających nim ludzi...
Groźną tę przepowiednię Santobono przyjął przekleństwem, uląkłszy się możliwości tak straszliwego panowania. Tymczasem pociąg kolei dojechał i z zatrzymanych przed dworcem wagonów wysiadali podróżni, pomiędzy którymi była postać małego księdza, śpiesznie teraz idącego w stronę willi kardynała. Poły sutanny odwijają mu się na lewo i na prawo. Był to ksiądz Eufemio, zaufany sekretarz kardynała Sanguinetti. Gdy ujrzał swego pana na balkonie, zapomniał o szacunku należnym swej godności i zaczął biedz kłusem, pomimo że ulica pięła się pod górę.