Strona:PL Zola - Rzym.djvu/791

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chociażby przez jakiś czas jeszcze, bo teraz byłaby dla nas pora niewłaściwa... Jestem prawdziwie strapiony, trzeba ci wiedzieć, że nasi nieprzyjaciele tryumfują, stronnictwo Antychrysta się wzmaga... od jakiegoś czasu przybywa mu zwolenników...
Santobono jęknął, wołając z przekonaniem:
— O, Wasza Eminencya nie dozwoli... Wasza Eminencya weźmie nad nimi górę!
— Ja?... A to w jaki sposób?... Cóż chcesz, bym mógł zrobić?... Ja jestem na usługi moich przyjaciół, tych, którzy we mnie wierzą, ufając, że wraz ze mną zapewnią tryumf Stolicy apostolskiej... Oni, ci przyjaciele moi, powinni za mnie działać... niechaj każdy z nich uczyni co jest w jego mocy, a zamkną drogę Antychrystowi... niedozwolą, by zło wzięło przewagę nad dobrem... Ach, bo strach pomyśleć, jakieby spadły klęski, gdyby Antychryst osiadł na tronie...
Ta nazwa Antychrysta, powtarzająca się w rozmowie, ździwiła Piotra, lecz nagle przypomniał sobie rozmowę z hrabią Prada, z której się dowiedział, że jest to tytuł oznaczający kardynała Boccanera.
— Pomyśl tylko, mój kochany... cóżby to było, gdyby Antychryst opanował Watykan, dumą swą, żelazną wolą — zburzyłby religię, bo przyczyniłby się do zupełnego jej upadku. Wątpliwości nie ulega, że jest owym zapowiedzianym potworem śmierci... straszliwym potworem, przed