Strona:PL Zola - Rzym.djvu/776

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzym, bieleje on całą swą masą, wychylając się po nad morze równin, niby wyspa z marmuru.
Od wschodu i południa, po za zielonym pagórkiem Frascati, ciągną się wyższe góry pokryte lasem, podczas gdy na zachód i północ, roztacza się widok niezrównanej piękności, ze słynnych tarasów, wzdłuż których wznoszą się staroświeckie wille rzymskich patrycyuszów, o wytwornych fasadach w stylu Odrodzenia, o rozległych i zawsze zielonych parkach, pełnych cyprysów, pinij oraz trwałolistnych dębów. Piotr, zachwycony pięknością miejscowości, z rozkoszą błądził wśród dróżek wysadzonych drzewami oliwnemi, poskręcanemi ze starości w sękate pnie i gałęzie, to znów szedł wzdłuż cienistych szpalerów, lub drogą ocienioną drzewami wychylającemi się z po za murów, ogrodów i parków. Na każdym zakręcie przystawał, by popatrzeć na bezbrzeżne równiny Kampanii, poił się czarująco pięknym widokiem, wdychając rozkosznie aromatyczne powietrze, nasycone zapachem kwiatów i więdnącej trawy.
Wtem, najniespodziewaniej został wyrwany z kołyszącego go rozmarzenia. Droga, po której szedł, zaprowadziła go w stronę dworca, w nizinę zasadzoną niegdyś winem, a teraz pełną świeżo ukończonych, lub budujących się drobnych will. Zadziwił się, gdy tuż w pobliżu niego zatrzymał się ładnie zaprzężony powóz i któś zawołał: