Strona:PL Zola - Rzym.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wietrzu, rozpływając się zda pod gorącem niebem, w przestworzach niebieskich. Monte Palatino zmalało, jakby zasłonięte powstałym z swych gruzów pyłem i Piotr widział tylko majaczącą na niem linię ciemnych cyprysów; monte Quirinale prawie że zupełnie znikło, ciągnąca się na jego szczycie nizka i płaska fasada królewskiego pałacu zasunęła się w głąb, przysłonięta oparem; daleką była teraz i prawie niewidzialną. Natomiast na lewo, tam po nad drzewami, wyrosła jeszcze i spotężniała wspaniałość kopuły św. Piotra. Błyszczała wyraźnie i pogodnie w słonecznem złocie, zajmując część nieba, królując po nad całością miasta.
Ach ten Rzym dziś poraz pierwszy widziany, jakże był ponętny w porannej krasie! Piotr rozgorączkowany zmęczeniem po długiej podróży koleją, rozegzaltowany myślami, patrzał nań rozradowany, widząc go takim, jakim go widzieć pragnął w swych marzeniach. W upojeniu swojem, Piotr dopatrywał się w nim życia. Okrzyk zmartwychpowstania zdawał się rozbrzmiewać po nad tysiącami domów, okrzyk, będący obietnicą szczęścia dla ludzkiego rodu, wydawała ta święta ziemia Rzymu, dwukrotnego już władcy świata. Teraz trzeci Rzym, Rzym nowego Odrodzenia, Rzym ojcowskiego dla świata uczucia wyciągnął ku bolejącej ludzkości rozwarte swe ramiona, niosąc nadzieję pocieszenia, przywołując wszystkie ludy do wzajemnego uścisku. Piotr widział to i słyszał.