Strona:PL Zola - Rzym.djvu/646

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedli, były wypowiadaniem marzeń o szczęściu jakiego doznawać będą, pobrawszy się z sobą. Wierzyli, iż życie ich będzie nieprzerwaną niczem radością. Ach, jakże błogo płynąć będą im dni i lata!... Zawsze będą razem, śmiać się będą do słońca, pieszczota będzie jedynem ich zajęciem, myśleć będą tylko o sobie zdala od kłopotów, zdala od świata, który zapaść się może, byle ich dwoje ocalało i kochać się mogło w zapomnieniu o wszystkiem!
Skutkiem prawie bezustannego szczebiotania Celii, Piotr mały brał udział w dzisiejszej rozmowie. Dario, przez wrodzoną uprzejmość zwrócił się w jego stronę, mówiąc.
— Ogromnie się cieszę, księże Piotrze, widząc, żeś się rozkochał w pięknościach naszego Rzymu... czy pamiętasz, żeśmy ci to wszyscy przepowiedzieli zaraz w pierwszy wieczór po twojem przybyciu?...
— Pamiętam — odrzekł Piotr, przytakując ruchem głowy.
— Tak, tak, przepowiedzieliśmy słusznie... lecz czyż mogło być inaczej — mówiła Benedetta — klasnąwszy lekko w dłonie. By poznać Rzym, by zrozumieć jego piękno, trzeba sporo czasu... i gdyby ksiądz Piotr był wyjechał we dwa tygodnie po przyjeździe, jak pierwotnie miał zamiar, to nie byłby mógł się zżyć z Rzymem i wywiózłby jak najgorszą o nas opinię. Lecz teraz, po dwumiesięcznym pobycie, jestem spokojna! Wiem, że