Strona:PL Zola - Rzym.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanów za prawo boże. Jedni stali wysoko a inni niżko i tak być musiało zawsze, przedtem i potem, albowiem taki porządek Bóg na świecie postanowił. Ach, a ta książka tak odmienne wypowiadała rzeczy, tak różne pojęcia od tych, które w nią wpojono, które były cząstką jej samej! Jakże ciężko jej było zrozumieć te nowości! Bo czegóż żądała od niej ta książka?... By uwierzyła, że lud, ten ciemny i nieznany lud, posiada taką samą duszę jak ona, że każdy człowiek z tego ludu może doznawać tych samych wrażeń co ona, że lud ten cierpi nędzę i że ona powinna wszystkich sił dołożyć, by ulżyć bólom znoszonym niesłusznie przez biedniejszych jej braci! Chciała tem się przejąć, lecz nurtowała ją skryta obawa: ażali w grzech nie popadnie, chcąc pracować nad zmianą tego, co Bóg postanowił i co Kościół przyjmuje. Czyż nie dosyć czyniła dotychczas, dając biednym jałmużnę?... Prawda, że spełniała to jako obowiązek, nie przejmując się losem tych, których obdarzała. Benedetta była dobrą, lecz najzupełniej pozbawioną altruizmu, wyrosła bowiem w atawizmie rasy uważającej się za uprzywilejowaną; nawet w niebie jej równi zasiadali na tronach, podczas gdy tłum wybrańców cisnął się zbitą ciżbą poniżej, osobno, pozostając zawsze tylko ludem.
Ta pierwsza samotna gawędka Piotra z Benedettą, powtarzała się teraz często w przedpołudniowych godzinach w ogrodzie, w cieniu wiel-