Strona:PL Zola - Rzym.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obierano sobie miejsca najdogodniejsze pomiędzy kolumnami, opuszczano je, znowu szukając innych stanowisk, pragnąc wszystko módz widzieć, nic nie utracić z oczekiwanego widowiska. Nawoływano się giestami, głosem, wybuchały krzyki ze stron różnych, a dominował szum rozmów, huczących bezustannym, hałaśliwym i przeciągłym szmerem. Z wysokich, przejrzystych okien padało jaskrawe, słoneczne światło, które, odbiwszy się o czerwoną adamaszkową oponę ścienną, zapalało pożarne refleksy na twarzach tłumu, na tych twarzach rozgorączkowanych, roznamiętnionych wyczekiwaniem. Setka lamp wiecznie gorejących w pobliżu Konfesyi migotała jak drobne, blade ogniki wobec tej olśniewającej jasności. Bazylika była dziś salą galową, w której obchodzić miano świecką uroczystość dla Boga, czczonego z przepychem cesarstwa Rzymskiego.
Nagle, skutkiem omyłki, nastąpił popłoch radosny. Rozległy się okrzyki dążące coraz to dalej „Eccolo, eccolo!“. Otóż i on! Otóż i on! Zafalowały głowy tłumu, ruszono, cisnąc się naprzód, miażdżąc się wzajemnie, byle zobaczyć orszak Ojca świętego. Lecz był to tylko oddział straży szlacheckiej, który ustawił się po obu bokach wielkiego ołtarza. Zająwszy wyznaczone stanowiska, oddział na dwoje rozdzielony, stał nieruchomie, chociaż czyniono mu pochlebne owacye, głośno chwaląc wojskową jego butę i piękny wygląd. Jedna z amerykanek, siedzących w sąsiedztwie Piotra, oświadczyła gło-