Strona:PL Zola - Rzym.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedz, księże szanowny, czyż się godzi zadawać sobie takie męczarnie?... Po co?... Kochają się, więc niechajby zażyli trochę szczęścia na świecie... Któżby im to miał za złe?... Przecież życie tyle ma smutków w sobie, że nie należy odpychać radości, gdy przypadkowo się pokaże... Oj, będą oni żałowali, że nie korzystają póki czas... bo gdy młodość przejdzie, to już nie pora...
Pozostawszy sam w swoim pokoju, Piotr przebiegł myślą wrażenia doznane w przeciągu dnia dzisiejszego. Wtem zachwiał się na nogach, przypomniawszy sobie wywoływane przez Benedettę wspomnienia zapachu pomarańcz i bukszpanów i zaleciały go też same odurzające wonie, które dziś wdychał w watykańskim ogrodzie. Siadłszy w fotelu, zamyślił się o pięknie tych ogrodów, o ich wdziękach palonych żarem słonecznych promieni. Tak, przez dzień cały patrzał na bezustanny protest natury i życia. Posągi Wenery i Herkulesa spoczywały pod ziemią ukryte, zakopane, skazane na zagładę. Dziś królują one na nowo i rządzą światem, nawet z po za murów papiezkiej rezydencji. Tchną życiem i siłą, głosząc wieczystość swych praw do płodnych uścisków swej miłości.