Strona:PL Zola - Rzym.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serce mi bije żywiej, a czasami prawie mdleję, wywołując ich upajającą rozkosz i czar...
Wracając do swego mieszkania na górę, Piotr spotkał na schodach Wiktoryę, która, jak się przyznała, od dość dawna czatowała na jego przyjście, chcąc się wywiedzieć co zaszło w salonie.
— Dlaczegóżeś nie nadbiegła, moja Wiktoryo, kiedy pani wołała na ciebie kilka razy?... Przecież musiałaś słyszeć, bo szyłaś w przedpokoju?...
W pierwszej chwili zaczęła udawać ździwienie, mówiąc, że nic nie słyszała. Lecz prawa natura Wiktoryi niezdolną była kłamać, uśmiechnęła się więc i rzekła:
— Wolę mówić otwarcie, jak na spowiedzi. A więc proszę księdza dobrodzieja, pocóż ja miałam się wtrącać w nieswoje sprawy i przeszkadzać tej zakochanej parze!... Wreszcie, wiem ja dobrze jak ogromnie książe Dario kocha moją Benedettę, więc byłam spokojna, że nie zrobi jej krzywdy...
Okazało się z dalszego opowiadania, że usłyszawszy wołanie Benedetty a dobrze sobie zdając sprawę z położenia, Wiktorya złożyła robotę na stole i na palcach, cichaczem, wyszła z przedpokoju, by nie przeszkadzać tym kochanym dzieciom, jak z poufałością starej, przywiązanej sługi, nazywała Daria i jego kuzynkę.
— Toż to biedactwo męczy się najniepotrzebniej od tak już dawna! — kończyła Wiktorya. —