Strona:PL Zola - Rzym.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obrazek ten przesunął się tylko, trwał krótko, bo Leon XIII zaraz wsiadł do powozu i odjechał.
Narcyz, oprowadzając Piotra po ciekawszych częściach ogrodu, opowiadał w dalszym ciągu o Leonie XIII, o jego dobroci i prostocie. Niekiedy papież lubił rozmawiać z ogrodnikami, zatrzymywał się w czasie przechadzki i pytał ich o różne szczegóły odnoszące się do pielęgnowania drzew, zbioru pomarańcz. Przed paru laty płakał nad zgonem dwóch gazelli, które przysłano mu w podarku z Afryki; tak były obłaskawione, że przychodziły do ręki i pozwalały się głaskać.
Piotr prawie już nie słuchał opowiadań swego towarzysza, a gdy wyszedłszy z ogrodu znaleźli się na placu przed bazyliką, przystanął i raz jeszcze rzucił okiem na pałac watykański, na te podwoje z bronzu ulane, którym się przypatrywał dzisiejszego rana, pytając sam siebie: co jest, co się kryje... po za metalem tych drzwi wiodących do papieża?... Był po za niemi, spędził w Watykanie długie godziny, lecz odpowiedzi nie znalazł i równie jak przedtem był trwożny, azali spragniona braterstwa ludzkość znajdzie tu urzeczywistnienie swych dążności, pomoc duchową i skuteczną zachętę. Piotr bronił się przeciwko natarczywości odniesionego pierwszego wrażenia, nie chciał się poddawać rozpaczy druzgoczącej umiłowane przez siebie marzenia. Ach jakże bowiem te drzwi z twardego metalu zimnemi i głu-