Strona:PL Zola - Rzym.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wonem obszyciem i z niemałem ździwieniem poznał, że to był kardynał Boccanera. Zeszedłszy z drogi, kardynał stąpał powolnemi krokami po suchej, spalonej trawie, zarosłej kwitnącemi ostami i koprem o złocistych bukietach. Głowę miał pochyloną, głęboko był zadumany, tak że nie spostrzegł Piotra, który, szanując jego samotność, odwrócił się i ustąpił mu z drogi, zdziwiony, widząc go tak samego i tak daleko od miasta. Naraz wszystko zrozumiał, spostrzegłszy po za złomem muru karetę kardynała, zaprzężoną w parę ciężkich, karych koni, przy których stał lokaj w ciemnej liberyi, podczas gdy stangret siedział nieruchomie na swym koźle. Kardynał Boccanera, stosując się do przepisu niedozwalającego kardynałom chodzić pieszo po Rzymie, chcąc użyć przechadzki, musiał powozem wyjeżdżać po za miasto. Reguła ta dziwnie pasowała w zastosowaniu do tego smutnego i wyniosłego starca, który, będąc księciem w obliczu Boga i księciem w obliczu ludzi, stał na wyjątkowo niedostępnych wyżynach. Ztąd przystojnie mu było w melancholijnej samotności. A chcąc odetchnąć świeżem wieczornem powietrzem, musiał uciekać na puszczę, błąkać się wśród grobowców o wielkich wspomnieniach, bo mu się nie godziło zstępować wśród tłumów, mięszać się z gawiedzią.
Piotr nie mógł się oderwać od smętnej piękności via Appia. Już wieczór się zbliżał, lecz postanowił pozostać do ostatniej chwili, by podzi-