Strona:PL Zola - Rzym.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we życie zieloną roślinnością. W cieple słonecznych promieni mieniły się kwieciste korony ziół dzikich, brzęczały owady a stada kóz swobodnie tutaj puszczanych, pląsając, przeskakiwały złomy sterczących murów tronowej sali Domicyana i świątyni Apolina.
Piotr wstrząsnął się, przeszyty zimnym dreszczem. Tyle chwały, dumy, wielkości i potęgi, runęło w niwecz, zawaliło się pod ziemię, znikło na zawsze!... Jakże okrutny i mściwy los spędził na Rzym barbarzyńskie najazdy, by znieść one mogły tak doszczętnie całą świetność cywilizacyi tutaj kwitnącej! W jakąż noc głuchą, tajemniczą i długą, wpadła ona bez wieści! Po takim blasku świetności nie pozostało z niej nic i świat drzemał spowity w niemowlęctwie nowej swej przyszłości. Piotr pytał się sam siebie, jakim sposobem pogrążyły się pod ziemię te przestrone pałace, przepełnione arcydziełami rzeźby, wspaniałością marmurów?... Dlaczego nikt się nie znalazł, aby stanąć na straży, by wołać o pomoc, by ratować od zagłady? Wszak zapadały się one zwolna, ziemia chwytała najpierw ich stopy, sięgała murów, rosła do dachów, aż wreszcie pokryła wszystko — nawet najwyższe ich wieże. Liczne pokolenia patrzały na ten napływ warstw ziemi, patrzały, nie myśląc o potrzebie ratunku! Wszak miasta tu stojących pałaców, nie zniosła żadna gwałtowna katastrofa, mury nie rozsypały się w pyły, lecz w całości szły w dół swego za-