Strona:PL Zola - Rzym.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy i sal nieznanego pożytku i przeznaczenia. Wszystkie te ruiny, starannie oczyszczone, odarte z dziko wyrastającej roślinności, podtrzymane i pielęgnowane przez ustanowiony przez miasto zarząd, straciły dawny romantyczny, rozczochrany wygląd, ale natomiast posiadają wyraz dumnej i ponurej wielkości. Złote promienie słońca życiem swem ogrzewają starożytne mury, które przez setki lat wilgotniały pod nasypem ziemi. Najciemniejsze zakątki zwalisk, opromienia przenikające przez czeluść światło dnia a w jasnych jego smugach igrają złote pyły, rozweselające melancholię tego grobowiska zmarłej potęgi możnowładnych cezarów. Starożytne ozdoby, drogocenne marmury opadły ze ścian tych potężnych murów... Rude rdzą starości, pokazują swą nagość ulepioną z cegieł i cementu, lecz słońce, niewyczerpane w swem bogactwie słońce, okrywa je purpurą swych promieni jak płaszczem niezrównanej wspaniałości i najwyższej chwały.
Już od półtorej godziny Piotr chodził, rozglądając się wśród zwalisk, małą ich cząstkę dopiero zwiedziwszy. Pozostawała bowiem do obejrzenia cała masa pałaców na płaskowzgórzu i na stokach północnym i wschodnim.
— Teraz musimy zawrócić — powiedział przewodnik. — Willa Mills i klasztor św. Bonawentury, zagradzają nam drogę. Zczasem, gdy roboty pójdą żwawiej, cała ta część zostanie zwalona i odsłoni się przejście. Lecz i tak wiele już zro-