Strona:PL Zola - Rzym.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bożego. I myśl o spełnieniu małżeńskiego aktu wobec zebranych kardynałów, chcących sumienie swe oświecić przed wydaniem wyroku, doprowadzała teraz Prada do szału wesołości, sypał dowcipami, jaskrawo uprzytomniającemi tę scenę.
— Luigi, Luigi, uspokój się! — prosił Orlando, wskazując oczyma Piotra.
— Tak, masz racyę, mój ojcze... lepiej o tem milczeć... Lecz nie mogłem się powstrzymać, takie to wstrętne i dziwaczne... Przypomina mi się dowcip Lizbety... wiesz ojcze jaki...
Orlando znów był niezadowolony, nie lubił bowiem gdy syn w obecności osób obcych, mówił tak swobodnie o swym stosunku z Lizbetą.
Lizbeta Kauffman była młodą, trzydziestoletnią, wdową, należącą do cudzoziemskiej kolonii chętnie przemieszkującej w Rzymie. Przed dwoma laty straciła męża, który przybył tu z rozkazu doktorów wysyłających do Włoch ludzi chorych na suchoty. Jasnowłosa, różowa, zawsze wesoła, Lizbeta pozostała w Rzymie, upodobawszy sobie to miasto, jako zadawalniające jej zamiłowanie do piękna, bawiła się bowiem w malowanie obrazów. Posiadając znaczny osobisty majątek, kupiła pałacyk przy ulicy Księcia-Amadeusza, w nowej dzielnicy Rzymu. Drugie piętro pałacyku zamieniła w malarską pracownię, pełną kwitnących kwiatów, starych makat i wytwornych mebli. Prowadziła dom otwarty i powszechnie była lubioną za swą nieustającą wesołość. Ubiera-