Strona:PL Zola - Rzym.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i rzucił się tem łapczywiej na zdobywanie rozkoszy, pieniędzy i kobiet. Orlando, widząc to przedwczesne zużycie się i wyczerpanie syna, porównywał go myślą z Sacco, tym krzepkim południowcem, któremu klimat służył, bo był jego klimatem. Sacco może uległby takiemu jak Prada rozkładowi, gdyby został ztąd przeniesiony w obcą swej naturze atmosferę. Tutaj zaś oddychał swobodnie żarem i pyłem, rozrastał się bujnie na gruncie przesiąkłym zbrodniami zapisanemi w historyi, był on bowiem naturalnym produktem tej ziemi a dążył ku zostaniu jej panem, posiadaczem jej bogactw, władcą mniej rączych jej synów.
Orlando wspomniał synowi o wizycie Stefanii i obadwaj, spojrzawszy na siebie znacząco, uśmiechnęli się. Obiegały pogłoski, że zmarły minister rolnictwa niezaraz będzie miał następcę, że ktoś go zastąpi tylko czasowo, wybór zaś będzie wstrzymany aż do otwarcia posiedzeń Izby.
Zaczęto potem mówić o mieszkańcach pałacu Bcccanera. Hrabia Prada, zwróciwszy się w stronę Piotra, rzekł:
— Więc pan zamieszkujesz w pałacu Boccanera! Cały stary Rzym drzemie tam w ciszy i w zapomnieniu!...
Z niespodziewaną przez Piotra swobodą mówił o kardynale a nawet o Benedecie, nazywając ją hrabiną. Starał się mówić z wielkim spokojem, bez żalu i gniewu. Lecz znać było, że spokój ten był sztuczny, był tylko przybraną maską.