Strona:PL Zola - Rzym.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niechaj będzie rodzajem zapylonego muzeum starożytności, albo też odrodzonem, ludnem i handlowem miastem.
Piotr słuchał go z zajęciem, uniesiony wymową, logicznością dowodzeń, ogniem przekonań. Prada złożył dowody niezwykłego sprytu i zręczności w sprawie rozparcelowania gruntów po wyciętym parku willi Montefiori. Zarobił miliony, wcześnie przewidując czas sprzedaży, uchwyciwszy najkorzystniejszą dla siebie chwilę szalonego agio, do jakiego skłonność wiedzie włochów ku bezustannym finansowym katastrofom.
Na twarzy hrabiego Prada znać było przedwczesne znurzenie. Usta miał obwisłe, zmarszczki okrążały mu oczy, wyglądał jak człowiek wyczerpany walką, zniechęcony do niej przesytem a także obawą, by ostateczny jej wynik nie przyniósł porażki. Wszak tyle zdarza się wypadków, że najsilniej ugruntowane fortuny padają, pochłonięte zdradliwem zachwianiem się w posadach. Mówiono, że Prada przebywał ciężkie próby pod tym względem. Nigdy niczego nie można być pewnym, a pieniężne obroty niezawsze dają się ściśle obliczyć i przewidzieć, zwłaszcza w kraju zagrożonym kryzysem ekonomicznym.
Prada, ten potomek rasy północnej, marniał fizycznie i moralnie pod wpływem niewłaściwej dla siebie, gorącej i lubieżnej atmosfery rzymskiej. Początkowo był nią podniecony, upojony,