Strona:PL Zola - Rzym.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego sławę nieśmiertelną, nadając mu nową młodość. Piotr patrzał i serce biło mu tem gwałtowniej, iż po raz pierwszy widząc Rzym, ujrzał go właśnie takim, jakim chciał i pragnął oglądać, porannym, młodzieńczym, wesoło jaśniejącym, prawie nieziemskim, uśmiechniętym nadzieją jutrzenki życia, pięknym zaraniem odnowionej przyszłości...
Zaciskając rozpalone ręce, Piotr stał nieruchomy przed wspaniałością horyzontu a rozgorączkowane jego myśli sprawiły, że w chwil kilka ogarnął całość swego życia w ostatnich trzech latach spędzonych w Paryżu.
Ach jakże okrutnym był rok pierwszy, który przeżył zamknąwszy się w swoim domku w Neuilly, zatarasowawszy drzwi i okna, zakopawszy się jak zwierz śmiertelnie zraniony! Powrócił z Lourdes z duszą zamarłą, z rozkrwawionem sercem. Był tylko już popiołem. Cisza i noc zaległy na ruinach jego miłości i jego wiary. Mijały dnie jeden za drugim, pasmo dni ciężkich, grobowych a żadne światełko nie pojawiało się, by rozjaśnić ciemności straszliwej pustki, którą czuł w opuszczeniu swojem. Żył machinalnie, oczekując, by mu przyszła odwaga do nowego bytu po całopaleniu, jakie uczynił, znaglony rozkazem rozumu. Dlaczego bolał tak srogo? Dlaczego brakło mu siły, by urządzić sobie spokojne życie, zgodne z nowemi przekonaniami?... Nie chciał zrzucić sutanny, brzydząc się wiarołomstwem i pragnąc pozostać wiernym jedynemu doznanemu