Strona:PL Zola - Rzym.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zowanego podboju. Dzierżył on dość potężne środki, by módz zachwiać państwa w swych posadach.
— Czy Wasza eminencya już nie cierpi na katar, który strwożył nas wszystkich?...
— Jeszcze kaszlę... Jest tam korytarz bardzo dla mnie szkodliwy. Gdy tylko wyjdę z biura, zaziębiam się natychmiast.
Z chwilą przybycia kardynała Sarno, Piotr poczuł cały ogrom swej hierarchicznej niższości. Zapomniano o nim i nie przedstawiono kardynałowi. Blizko przez godzinę pozostał jeszcze w salonie, milcząc i czyniąc spostrzeżenia nad tym światem widzianym po raz pierwszy. Wydał mu się zgrzybiałym starością a zarazem smutnie zdzieciniałym. Pycha i wyniosłość tych ludzi nie starczyły na pokrycie skrywanej przez się nieśmiałości pochodzącej z nieuctwa. Nie dowierzali oni sobie samym. Rozmowa nie była ogólna, bo nikt nie śmiał głośno się odezwać. Z przyciszonych słów wymienianych w różnych stronach salonu, Piotr się przekonał, iż treścią rozmów były drobne, bieżące wydarzenia zaszłe w przeciągu ubiegłego tygodnia w salonach i w zakrystyach. Żyli oni wszyscy w dobrowolnem odosobnieniu, rzadko się widując nawet pomiędzy sobą a skutkiem tego najdrobniejsza okoliczność wyrastała na fakt wielkiej doniosłości. Piotr doznał wrażenia, iż się znajduje we Francyi za panowania Karola X, w prowincyonalnym salonie