Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myślenia, Piotr zdawał sobie sprawę, gdy mijał dobrze znane ulice i gmachy Rzymu, rzucił nawet okiem w głębokość Corso, oświetlonego elektrycznością, spojrzał na pałac Torlonia, do połowy już rozwalony oskardami zaciężnych robotników, podczas gdy w pobliżu stojący pałac Colonna ciągnął się ponurą, ciemną fasadą, jakby dumał nad przeszłą swą świetnością i blizkim dniem końca, gdy zostanie zburzony, by ustąpić miejsca donośnym kamienicom. Na zakręcie ulicy poznał Piotr w dole stojącą kolumnę Trajana a dalej po nad murem willi Aldobrandini, olbrzymią pinię, roztaczającą swój parasol na tle ciemnego, ołowianego nieba.
Jakiś lęk wielki ogarniał teraz Piotra, zatopionego w tragicznem w swem marzeniu. Bo cóż będzie, gdy odrętwienie biegnące, ze wschodu na zachód, minie Rzym i Lombardyę, wtedy Francya ulegnie kataklizmowi?... Port Marsylii zasypie piasek, jak w Tyrze i Sydonie, Lyon padnie snem zmożony, wreszcie Paryż zamieni się w kamieniste pustkowie zarosłe ostami a narody niewstrzymane w tajemniczym pochodzie, dalej iść będą ze wschodu na zachód razem z nieśmiertelnem słońcem. Zagasłe życie starego świata odrodzi się w Ameryce nad Atlantykiem, gdzie stoją już miasta, zapowiadające swe przyszłe panowanie i powstaną nowe zbiorowiska narodów po nad brzegami drugiego oceanu, by znów podążyć da-