Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam, że zdawało mi się, iż niechby spadł a stanę na dworze, na plusku, by się oczyścić z tego wstrętnego ich kurzu. O tak, nawet i teraz się zdarza, że gdy pomyślę o naszych łąkach, o naszych drzewach, o naszej wiośnie w Anneau, to serce mi bije jak młotem... Ach, jak tam ślicznie rankami podczas lata, gdy rosa spadnie... to tak się wszystko śmieje i błyszczy w słońcu... Och, nigdy, nigdy się nie zżyję z tym ich piekielnym Rzymem! Panie, jacy tu ludzie i jaki kraj inny niż u nas!...
Piotr uśmiechał się, słuchając utyskiwań Wiktoryi, która po dwudziestu pięciu latach pobytu w Rzymie, uważała się za obcą i sercem całem pozostała francuzką, tęskniącą za szarem niebem północy i za bujną zielonością wioski rodzinnej. Patrzał na nią ze współczuciem, bo sam ze wzruszeniem myślał o powrocie do Francyi, wreszcie rzekł z nienacka:
— Jedź ze mną, Wiktoryo... teraz nic cię tu nie wiąże... młoda pani twoja umarła, więc możesz wracać do swojej wioski...
— Ja wracać?... Ja tam miałabym powrócić? — zawołała z najwyższam zdziwieniem. — Nie, panie... to jest wprost niemożliwe. Nie mogę tego zrobić, donna Serafina przyzwyczaiła się do moich usług, więc nie mogę się okazać niewdzięczną i opuszczać jej, oraz Jego Eminencyę, teraz, gdy takie nieszczęście na nich spadło. Wreszcie, cóż-