Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moi państwo nie mogą sprzedać kupcom, bo to zaraz rozniosłoby się po mieście i byłyby ztąd niepotrzebne plotki, lecz znajomym to co innego... jestem nawet przekonana, że z przyjemnością pozbędą się takich obrazów, jak te, które tu wiszą... Tembardziej, że na utrzymanie domu, potrzeba im niemało pieniędzy... a pieniądze niezawsze się znajdują...
Piotr chciał Narcyza zatrzymać na obiad, lecz ten wymówił się, dając słowo honoru, że jest zaproszony i oczekiwany w innem miejscu, nawet zakłopotał się, spojrzawszy na zegarek, bo przyjdzie tam spóźniony. Uścisnąwszy więc obiedwie dłonie Piotra, wyszedł pośpiesznie, życząc mu szczęśliwej podróży.
Wybiła godzina ósma. Piotr usiadł przed stolikiem, nakrytym do obiadu i pozostał sam z Wiktoryą, która podawała mu potrawy, przyniesione w koszu przez Giacoma. Wyprawiwszy go, zawołała:
— Ten Giacomo podobny jest do nich wszystkich... Powiadam panu, że ludzie tutejsi zabijają mnie swoją ślamazarnością. Lecz dziś, już od rana postanowiłam sobie, że sama panu usłużę przy ostatnim obiedzie... Nawet postarałam się, aby obiad był zrobiony na nasz francuzki sposób... Bo oni nawet potrawy mają inne, niż nasze...
Piotr się uśmiechnął, dziękując jej za uprzejmość, przytem rad był, że nie jest sam podczas