Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet, co do niego mówiono, wybiegł z sali posiedzenia i pędem wbiegł na górę.
Zadrżał, spojrzawszy na ojca, którego twarz zalana była łzami. Zaczął przypuszczać, że przychodzi za późno, że ojciec już wszystko wie i kona z bólu nad postępkiem swego syna.
— Ojcze, co tobie, dlaczego płaczesz?...
I padłszy na kolana przy fotelu starca, ujął go za ręce i wpatrywał się w jego twarz z takiem ubóstwieniem, jakby chciał krwią swoją okupić każdą możliwą przykrość, ćmiącą pogodę twarzy ojca.
— Płaczę nad śmiercią tej pięknej, młodej kobiety... Właśnie powiedziałem panu Fromont, że dzienniki nie dają dostatecznych objaśnień tej smutnej katastrofy... Owe śmierci nagłe... są zawsze takie nadzwyczajne... a często tyle kryjące...
Prada wstał i na bladej jego twarzy błysnęło trochę uspokojenia. Więc ksiądz jeszcze nic nie powiedział. Lecz co za okropne położenie! Wszak zaraz może zacząć mówić... i opowiedzieć wszystko!...
Orlando, zwróciwszy się znów w stronę Piotra, prosił rozrzewniony:
— Byłeś tam obecny... wszystko widziałeś... opowiedz więc, jak się to stało?...
Prada spojrzał na Piotra. Wzajemnie wzrok w sobie utkwiwszy, wypowiedzieli sobie wszystko, odtwarzając w myśli przebieg dnia razem spędzo-