Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zów. Wchodzący przyklękali na nizkim stopniu katafalka i, patrząc na Daria i Benedettę, szeptali pacierze i słowa ostatniego pożegnania. Piotr spostrzegł przybyłe trzy panie, klęczące z twarzami ukrytemi w chustki i płaczące z wielką rzewnością, lecz więcej jeszcze wzruszającą była rozpacz jakiegoś starego księdza, którego twarz tak była pochylona, że dojrzeć jej nie było można. Wszakże najbardziej Piotr odczuł boleść biednie ubranej młodej dziewczyny. Przypuszczał, że jest to służąca pałacowa. Leżała, jęcząc z cicha, na kamiennej posadzce i tak była znękana płaczem, przybita rozpaczą, że przestała być ciałem, ludzką postacią a była tylko cierpieniem i bólem.
Piotr zbliżył się do katafalka, przyklęknął i starał się szeptać łacińskie modlitwy, które jako ksiądz tak często odmawiał przy zmarłych. Lecz wzruszenie mąciło mu pamięć i cały pogrążył się w swym smutku, patrząc na piękny a zarazem tragiczny obraz dwojga zmarłych kochanków. Ciała ich znikały pod powodzią róż białych, lecz twarze wychylały się wyraźnie z pod kwiatów i białych fałd jedwabiu, w który spowinięto ich razem. Twarze te były przedziwnej piękności i miały wyraz najwyższego zachwytu; otwartemi oczami wpatrywali się w siebie bez końca, a słodycz tej pieszczoty nigdy już niczem nie miała być przerwana.