Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź prosto przed siebie... Oto widzisz pokój dla przyjaciół, a wprost naprzeciwko mój pokój... Wejdź na chwilkę, zobaczysz.
Był to pokój wybity kretonem żółtym w zielony deseń, bardzo skromnie umeblowany mahoniowemi meblami: łóżko, szafa, biurko. Pośrodku stał mały stolik na czerwonym dywaniku. Gdy już pani Chanteau pokazała wszystkie kąty, zbliżyła się ze świecą do biurka i opuściła klapę.
— Chodź, zobacz — powtórzyła.
Otworzyła jedną z małych szufladek, w której z westchnieniem umieściła smutny inwentarz Davoina. Potem, opróżniła szufladkę powyżej, wyjęła ją, wstrząsnęła dla wyrzucenia dawnego pyłu i okruchów i przygotowywała się do włożenia w nią owych pieniędzy w okładkach zapuszczonych. Paulinka stała i patrzyła.
— Patrz! kładę je tu, będzie im dobrze, będą same... tu czysto, nic im nie będzie przeszkadzało... Chcesz je sama włożyć?
Paulinkę wstyd jakiś ogarnął, z którego sobie sprawy nie zdawała. Zarumieniła się.
— O! cioteczko, poco!
Ale nim to wyrzekła, już jej ciotka w rękę wsunęła pakiet; musiała go włożyć do głębi szuflady, podczas gdy Lazar świecą podniesioną oświecał wnętrze biurka.
— Tak, — mówiła dalej pani Chanteau — teraz pewna jesteś i bądź spokojna, z głodu możemy przy tem umrzeć... Pamiętaj, pierwsza szufladka na lewo, nie wyjdą stąd aż w dniu, kiedy już będziesz taką dużą panienką, że je sama zabierzesz... No, przecie ich tu Minuszka zjeść nie przyjdzie!
Myśl o kotce otwierającej biurko i jedzącej papiery, pobudziła Paulinkę do głośnego śmiechu. Chwilowe zakłopotanie jej znikło, bawiła się z Lazarem, który drażniąc ją, mruczał jak kotka i udawał, że się dobiera do szufladki. On śmiał się też z całego serca. Ale matka jego uroczyście zamknęła klapę i energicznie dwa razy obróciła klucz w zamku.
— Skończyliśmy — rzekła... No, Lazar, nie udawaj