Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten serce jej krwawił; nie było potrzeby ciągle go mieć na oczach.
— Idziemy na górę, Weroniko — wołała jeszcze pani Chanteau — a i ty pewno już nie będziesz się kołatać o tej godzinie.
A gdy z kuchni dało się słyszeć tylko mruczenie jakieś do warczenia podobne, ciągnęła dalej trochę ciszej:
— Co jej się zrobiło? Myślałby kto, żem jej przywiozła dziecko do karmienia i do odstawienia.
— Daj jej pokój, — rzekł Chanteau, — wiesz przecie, że na nią takie chwile przychodzą... No i cóż? jesteśmy... wszyscy czworo?... No, to dobranoc.
On sam sypiał na dole, z drugiej strony korytarza, w dawnym salonie przerobionym na pokój sypialny. W ten sposób łatwiej było, gdy miał atak podagry, wytoczyć go z fotelem do stołu, albo na taras. Otworzył drzwi, zatrzymał się na chwilę, nogi miał jakieś zdrętwiałe, głuchy ból je przejmował, a sztywność stawów już od dnia poprzedniego, zapowiadała mu bliskość ataku.
— Do licha! źlem zrobił, żem jadł ten pasztet — szepnął sam do siebie.
To przekonanie do rozpaczy go doprowadzało.
— Dobranoc, — powtórzył zbolałym głosem... wy zawsze spać możecie, wy zdrowi... dobranoc kochanko, śpij spokojnie... to twemu wiekowi właściwe.
— Dobranoc, wujeczku — rzekła Paulinka, całując go.
Drzwi się zamknęły. Pani Chanteau prowadziła na górę Paulinkę przed sobą, Lazar szedł za niemi.
— To pewna, że mnie dziś nie trzeba będzie do snu kołysać — rzekła. — A zresztą mnie ten hałas usypia, to mi wcale nie przeszkadza i nie jest mi nieprzyjemnem... W Paryżu jakoś mi tego brakowało, nic mną w łóżku nie wstrząsało.
Wszyscy troje weszli na pierwsze piętro. Paulinkę, która trzymała świecę prosto przed sobą, bawiła ta procesja „gęsiego“ ze świecami, od świateł których cienie wirowały na ścianie. U szczytu schodów dziewczynka zatrzymała się niepewna, nie wiedząc gdzie ją ciotka prowadzi. Pani Chanteau popchnęła ją łagodnie.