Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Weszli do sieni, którą oświetlała tylko jedna świeca łojowa postawiona na stopniu schodów. Tu pani Bouiand powiesiła swój płaszcz w milczeniu. Była to kobieta niewysoka, szczupła, brunetka, żółta jak cytryna, a dominującą częścią jej twarzy był olbrzymi nos. Mówiła głośno, sucho, z miną despotyczną, zapomocą której zyskiwała sobie szacunek i wielkie uznanie u wieśniaczek.
— Może pani będzie łaskawa za mną — rzekła Paulinka. — Już nie wiedziałam co począć... biedna kobieta jęczy tylko bezustannie.
Ludwika, która wciąż chodziła po pokoju, na widok oczekiwanej tak długo osoby poczęła znowu płakać i jęczeć.
Po kilku zadanych pytaniach, pani Bouland odrazu zrozumiała, iż spodziewany za miesiąc dopiero fakt, blizkim jest spełnienia.
Lazar, prawie nie wiedząc co robi, pocałował żonę w czoło zimnym potem oblane i oboje wraz z Paulinką na znak doktorki wyszli z pokoju i stanęli pode drzwiami w sieni, nie śmiejąc oddalić się więcej. Świeca pozostawiona na dole bardzo słabe tylko dawała światło w wielkiej klatce schodowej, stali więc tak prawie w ciemnościach pogrążeni: on oparty o poręcz schodów, ona o ścianę przeciwległą. Ani ruszyć się, ani słowa wymówić nie mieli odwagi. Zdawało im się, iż wieczność tak stoją czekając, aż nareszcie pani Bouland otworzyła drzwi, lecz w drzwiach już dała im znak aby nie wchodzili. Owszem wyszła sama, zamknęła drzwi za sobą i sprowadziła ich na dół, gdzie po cichu zawiadomiła ich, iż stan Ludwiki jest niebezpieczny i, że ona sama odpowiedzialności na siebie brać nie może.
Lazar zbladł. Zdawało mu się jakby go owiało zimne tchnienie śmierci.
— W podobnych wypadkach obecność lekarza jest niezbędną — dodała pani Bouland.
Przez chwilę milczeli. Potem Lazar zrozpaczony rozgniewał się.
— Gdzież będę szukał doktora o tak późnej porze! — Żona umrzeć zdąży dwadzieścia razy nim dojadę do Arromanches i wrócić potrafię!