Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On trzymał krzesło, podczas gdy ona, wspinając się na palce, zaglądała na szafę. Deszcz padał od dwóch dni i nie mogli wychodzić na wieś i na wybrzeże. Serdeczne ich śmiechy wybuchały przy każdem znalezieniu czegoś, co im dawne lata przypominało.
— Patrz! oto lalka coś ją zrobiła z moich dwóch starych kołnierzyków!... A to — pamiętasz, to jest twój portret, który rysowałem w dniu, gdyś była taka brzydka i płakałaś ze złości, bom ci nie chciał dać brzytwy.
Chciała się zakładać, że równemi nogami wskoczy na stół, on też skakał szczęśliwy tą nową rozrywką. Jego dramat spał już w szufladce. Pewnego ranka odnaleźli partycję symfonji boleści. Ona zaczęła mu grać niektóre ustępy komicznie, akcentując rytm, a on śmiał się ze swojego dzieła, dośpiewując głosem tony, których ze starego i rozstrojonego fortepianu wydobyć nie mogła. Jeden ustęp, sławny marsz śmierci, zwrócił baczniejszą ich uwagę: doprawdy to wcale niezłe, trzeba to schować. Wszystko ich bawiło, wszystko rozrzewniało; kolekcja ziół niegdyś przez nich zasuszonych, odnaleziona teraz pod książkami, zapomniana fiolka zawierająca próbkę bromku otrzymanego w fabryce, drobniutki model palisady nawpół złamany, jakby zgnieciony w burzy w szklance wody. Pełno ich było w domu całym, gonili się jak dzieci na wakacjach, to wbiegali na górę, to znów zbiegali na dół po schodach, drzwi tylko wszystkich pokoi trzaskały za niemi. Nie byłże to powrót dawnych czasów? Ona miała lat dziesięć, on dziewiętnaście i ona była znowu przejęta tąż samą dla niego gorącą przyjaźnią małej dziewczynki. Nic się nie zmieniło, sala jadalna była ciągle taż sama, ten sam stał w niej kredens orzechowy jasny, taż sama wisiała lampa, ten sam widok Wezuwjusza i cztery litografje przedstawiające pory roku, upiększały jej ściany. Pod pudłem szklanem leżało na tem samem miejscu arcydzieło dziadka, już tak dalece stanowiące jedną z kominkiem całość, że służąca stawiała na tem szklanki i talerze. Do jednego tylko pokoju gdy wchodzili, ogarniało ich smutna wzruszenie; był to dawny pokój pani Chanteau, nienaruszony od chwili jej śmierci. Nikt już nie otwierał skrzypiącego jej biurka, obicie z kretonu żółtego w zielone kwia-