Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zresztą zapomniał, że kochana pani Chauteau nie cierpi wcale. W istocie chora nie skarżyła się na żaden ból, nogi tylko były ciężkie jakby ołowiane i przy każdym ruchu tchu jej brakło, ale leżąc na wznak nieruchomo, była jak dawniej spokojna, głos miała jak dawniej silny, spojrzenie żywe wszystkich, a nawet ją samą łudziło. Dokoła niej nikt jeszcze oprócz jej syna nie przewidywał nieszczęścia, widząc ją tak jakoś silną i odważną. Gdy doktór wsiadł do powoziku odjeżdżając powiedział im, aby się na los swój nie skarżyli, gdyż i to już jest łaską dla otaczających i dla niej samej, że nie czuje, iż umrzeć może.
Pierwsza noc była bardzo przykrą dla Paulinki. Napół leżąc na fotelu nie mogła spać, w uszach jej tętnił ciężki oddech chorej. Gdy się na chwile zdrzemnęła, zdawało jej się, że oddech ten wstrząsał domem całym i że się wszystko zawali. Potem, z otwartemi już oczyma, nowych doznawała niepokojów, przebiegając myślą smutne przejścia, jakie od kilku miesięcy życie jej tak przykrem czyniły. Nawet przy tem łożu śmierci, spokój nie wstępował w nią, nie mogła jej jeszcze przebaczyć. W tem półsennem marzeniu cierpiała nadewszystko z powodu zwierzeń Weroniki. Dawna jej gwałtowność, zazdrosne zawiści budziły się znowu wobec myśli, które z trudnością i bólem prawie przetrawiała. Nie być kochaną, o Boże! widzieć się zdradzoną przez tych, których się kocha, nagle zostać na świecie samą, z wzgardą tylko i goryczą dla wszystkich! Otwarta jej rana krwią się broczyła. Nigdy jeszcze tak głęboko nie czuła wyrządzonej jej przez Lazara krzywdy. Kiedy on ją zabił, to teraz wszyscy umierać mogli. I bezustannie rabunek jej pieniędzy i jej serca odtwarzał się w jej umyśle przy równym i ciężkim oddechu ciotki, który jej samej piersi rozrywał.
Nad ranem Paulinka jeszcze walczyła. Uczucie nie wracało i jedynie tylko obowiązek trzymał ją w tym pokoju. Nieszczęśliwą ją to czyniło; czyż i ona złą stać się miała!? Dzień minął w tym niepokoju; krzątała się niezadowolona z siebie, odpychana ciągle nieufnością chorej. Pani Chanteau przyjmowała jej troskliwą opieką mrucząc, śledziła ją okiem podejrzliwem i oglądała się ustawicznie,