Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kucharka, cała swoją pieczenią baranią zajęta, słuchając tego rachunku, kiwała tylko głową. Po chwili pan Chanteau dodał jakoś trwożliwie:
— Możeby dobrze było, żebyś poszła wyjrzeć na róg, Weroniko.
Ona spojrzała na niego, jeszcze bardziej blednąc ze złości.
— Ciekawam po co?... Kiedy już pan Lazar wyszedł na to błoto naprzeciwko nich, to cóż pomoże, że i ja się jak kaczka uwalam w błocie.
— Bo widzisz, — bardzo delikatnie rzekł Chanteau — już nareszcie i o syna mego zaczynam być niespokojny... i jego jakoś nie widać. Co on może robić tam na drodze od godziny?...
Nie odpowiedziawszy ani słowa, Weronika zdjęła z gwoździa stary, czarny szal wełniany, którym nakryła głowę i ramiona. Potem, gdy Chanteau wyszedł za nią aż do sieni, odwróciła się gniewnie i wykrzyknęła:
— Wróć że się pan tam na fotel przed ogień, bo jutro znowu będzie wrzask z bólami przez cały dzień!
Zamknąwszy, a raczej zatrzasnąwszy drzwi z sieni, wkładając na nogi drewniane saboty, krzyczała jeszcze, ale już chyba dla uszu wiatrów:
— A licho ją nadało! a to dopiero smarkata, może sobie powinszować, że nas tu wszystkich w ośle głowy pozamieniała.
Pana Chanteau nic to nie zrażało, był on przyzwyczajony do gderania służącej, która weszła w obowiązki do tego domu, mając lat piętnaście. Gdy już przestał dochodzić go odgłos drewnianych trzewików, kontent, jak student, któremu się figiel udał, pobiegł prawie na drugi koniec korytarza i stanął przy drzwiach oszklonych, z których był widok na morze. Tam, jakby zapomniawszy się na chwilę, krótki, okrągły pan Chanteau zapatrzył się w niebo wielkiemi swemi niebieskiemi oczami, płytko osadonemi, wyglądającemi z pod dosyć niskiego czoła, nad którem podnosiła się, jakby czapeczka śnieżna z włosów krótko przy skórze przystrzyżonych, czupryna. Miał on zaledwie pięćdziesiąt sześć lat, chociaż ataki podagry, na którą cierpiał, postarzały go przedwcześnie. Zapatrzony